Tytuł: Beginning of the end
Autor: Savi Valent
Gatunek: Fantasy, Mitologiczne
Ocena: 6/10
Mam co do tego bloga mieszane uczucia. Długo się zastanawiałam, jaką ocenę końcową dać i wahałam się między 6 a 7. Długo też zabierałam się za napisanie tego, a miały na to wpływ różne czynniki, których opisywać nie będę, bo nie od tego tu jestem.
Historia sama w sobie jest ciekawa. Savi nie ma nudnego życia, wręcz przeciwnie. Jak wskazuje nam adres bloga, bohaterka jest wkręcona w mitologię. Co to dokładniej znaczy? Że pewnego dnia, w pewnej ciemnej uliczce, trójka pewnych ludzi sprawia, że życie Savi ulega całkowitej zmianie. Spotyka na swojej drodze brata, przyjaciółkę i... przyjaciela. A może coś więcej, niż przyjaciela? Okazuje się, że jest córką Hadesa, pana podziemi i krainy umarłych. Jej spokojne dotąd życie, zmieniło się w... piekło? Tak ja to odbieram. Można śmiało powiedzieć, że jej świat się wali.
Styl autorki jest porażająco prosty i w sumie, po pierwszym wstępnym przeglądzie bloga, liczyłam na coś innego. Jestem bardzo wybredna, jeśli o styl chodzi, co może już zauważyliście po poprzednich recenzjach. Opisy na Beginning of the end, są mało satysfakcjonujące. Autorka opisuje to tak... z daleka, że tak się wyrażę. Jest mało odczuć głównej bohaterki. A gdy dochodzi do scen walk, miałam wrażenie, jakbym czytała listę wykonywanych chronologicznie czynności, co bardzo mi się nie podobało.
Literówki, których było naprawdę sporo, irytowały mnie okropnie. Rada dla autorki: sprawdź trzy razy cały tekst, zanim go opublikujesz - uwierz, pomaga. Teraz mój ulubiony "punkt programu", czyli interpunkcja. I standardowo: przecinki były tam, gdzie nie powinny, a brakowało ich tam, gdzie być powinny. Więcej słów w tym temacie chyba nie trzeba.
Przejdę teraz do tej przyjemniejszej części, która oprócz ogólnej fabuły, dodała tych kilka punktów. Zaczynałam czytać bloga, gdy szablon był jeszcze inny - ale miałam dość po pierwszym rozdziale czytanym na telefonie, gdzie jasne literki układały się w słowa na jasnym tle. To była istna katorga, ale ku mojej wielkiej uldze, autorka zmieniła szablon. Moja pierwsza reakcja na jego widok, brzmiała mniej więcej tak: "Co Ashton Irwin robi na blogu o mitologii!?".
Następnie stwierdziłam, że to przecież tylko nagłówek (który, de facto, wywołał u mnie niezły chichot). Szablon więc, jest najbardziej zachęcającą rzeczą, do przeczytania tego bloga. Strony w menu, są nazwane tak kreatywnie, jak jeszcze nigdy nie widziałam. 'Siedziba', 'Bohaterowie i Herosi', 'Iryfon'... Nic dodać, nic ująć - przyciągają wzrok i proszą, aby w nie wejść. Mamy także zakładkę 'Chapters', co bardzo ułatwia sprawę, zwłaszcza osobom, które czytają na urządzeniach mobilnych.
Tym, co mnie denerwowało, gdy czytałam na laptopie, była muzyka, włączająca się automatycznie. Mam to do siebie, że włączam kilka zakładek na raz i zanim wszystkie się otworzą, mija te kilka chwil (i dodajcie do tego zacinające się Chrome) i nagle z głośników zaczyna lecieć muzyka. Po prostu nic, tylko się zastrzelić.
Podsumowanie... Sama z własnej woli, raczej nie czytała bym tego opowiadania. Mimo iż naprawdę lubię mitologię, styl pisania po prostu mi nie pasuje. Czy polecam? Ciężko mi odpowiedzieć na to pytanie. Ocena 6 na 10 możliwych, głównie za sam pomysł i wygląd bloga.
Jeżeli czytacie to opowiadanie lub przeczytacie po mojej recenzji, możecie potem podzielić się wrażeniami w komentarzach, z chęcią z wami podyskutuję :D.
Do zobaczenia w kolejnej recenzji (mam nadzieję, że już niedługo),
Koneko
Brak komentarzy
Prześlij komentarz